the story about wakacje

the story about:

wakacje

Doskonale pamiętam te czasy, kiedy 14 dni urlopu w roku to było dla mnie dużo. Trzy tygodnie natomiast zakrawało o luksusy i zupełnie nie wiadomo było, jak się do tego zabrać. 21 dni! Tak dużo! Dziś spędzając 10 tygodni na Sycylii i widząc pewien schemat, wiem że dwa tygodnie to za mało na cokolwiek i cieszę się najbardziej na świecie, że te czasy w moim życiu bezpowrotnie minęły. Bo to, co wiem na pewno, to że w moim przypadku, dwutygodniowe wakacje już się więcej nie sprawdzą.

Jest to dla mnie za mało, aby naprawdę odpocząć, bo widzę czarno na białym jak długi jest to proces. I jak wiele rzeczy musi się zadziać, abym mogła się naprawdę i dogłębnie zregenerować. Na wszystkich poziomach. Tym bardziej, że dzisiaj, będąc już drugi miesiąc w Polsce, widzę jak bardzo pochłania mnie to życie oraz jego intensywność. Jak wiele ciągle tu muszę oraz powinnam. A nawet jak nie muszę, to ile rzeczy sobie sama narzucam. Nie da się w dwa, ani nawet w trzy tygodnie, raz do roku, przeprocesować intensywności takiego życia. A na pewno, ja nie umiem. 

To, co chyba najbardziej lubię w moim czasie na Sycylii, to to, że tam muszę absolutne minimum. Nie muszę iść na trening, nie muszę się spotkać z tymi wszystkimi osobami, nie muszę odebrać, zrobić ani załatwić. Nie muszę, bo mnie zwyczajnie dla tych wszystkich rzeczy NIE MA. Jest to poczucie niezwykle uwalniające i już samo w sobie bardzo mocno regenerujące. Takie moje 10 tygodniowe wakacje od życia, które uczą mnie więcej niż mogłabym się tego spodziewać. Któregoś dnia mojego pobytu napisałam sama do siebie:

Jak to jest nic nie robić i tak po prostu być? Gapić się w morze? W niebo? W horyzont? Ciekawe, że dopiero tu, na Sycylii, mogę spędzić godzinę zupełnie bezczynnie. Mogę wziąć na plażę książkę i nie przeczytać ani jednego zdania. Ba, zorientowałam się niedawno, że ja tu w ogóle nie używam słuchawek. Nie słucham podcastów, audiobooków, nic się na siłę nie dokształcam. Jestem, chłonę, uczę się nie musieć nic zupełnie od nowa. Kiedy tu byłam w zeszłym roku napisałam tekst o braku czasu i potem znowu sama w ten brak czasu wpadłam. I teraz znowu po roku, uczę się mieć ten czas od nowa. Ale żeby to się wydarzyło, potrzebowałam się zatrzymać i zrobić sobie wakacje od życia. Choć tak naprawdę to właśnie tu przypominam sobie, czym tak naprawdę to życie jest.

I znowu daje mi to bardzo mocno do myślenia. Myślenia o czasie, który mija nieubłaganie i o tym, że w tym pędzie, który sobie sami narzucamy, życie przelatuje nam przez palce, a my go nawet nie zauważamy. Jesteśmy skupieni na osiąganiu, pędzeniu do przodu na złamanie karku. Na wysyłaniu jeszcze jednego maila, organizowaniu jeszcze jednego spotkania, dopisywaniu rzeczy do listy, które musimy zrobić, dokładnie tej, która nigdy się nie kończy. Tylko po to, aby 26 dni w roku, w teorii przeznaczyć na odpoczynek. W teorii, bo nawet nie wszyscy to robią. I odpoczynek, podczas którego trzeba nadrobić zaległości książkowe, zwiedzić jak najwięcej miejsc w okolicy, spędzić czas z dziećmi, bliskimi czy rodziną, obejrzeć kilka filmów, pobiegać, popływać, posłuchać podcastu, zregenerować ciało i wycisnąć cały ten czas możliwie jak najintensywniej. Dokładnie tak samo intensywnie, jak jest na co dzień, z różnicą jedynie w doborze aktywności.

Tymczasem ja spędzając 10 tygodni na Sycylii już po raz drugi, widzę że pierwsze tygodnie po przyjeździe to taki czas na dostosowanie i na zmianę. Zmianę stylu życia, otoczenia. Przyzwyczajenie ciała oraz głowy do nowej rzeczywistości. To zazwyczaj czas turbulentny nie powiem. Życie płynie wolniej, codzienny tryb przyhamowuje, a do Ciebie zaczyna dochodzić wszystko to, na co nie masz czasu normalnie. Tu, przede wszystkim odpoczywa Twoje ciało, bo w głowie dalej kotłują się myśli. Łapiesz więc za książkę, czy inne relaksujące zajęcia, żeby zająć czymś swój umysł i dać sobie odetchnąć. Drugi etap rozpoczyna się w momencie, w którym tak naprawdę zaczynasz łapać ten oddech. Czas, w którym w ciele już jest lżej, więc automatycznie robi się przestrzeń, aby ugruntować te wszystkie emocje, na które nie było miejsca wcześniej. 

Kiedy ciało ma już na tyle mocy, aby z nimi pobyć i aby je poczuć. Dać im uwagę i pozwolić przepłynąć. To dobry czas, aby posiedzieć zupełnie bezczynnie. Nabrać sił. Swobodnie poeksplorować to, co do nas przychodzi. I tu pojawia się ostatni odcinek, kiedy ciało rusza się już w inny sposób, a w głowie robi się miejsce na nowe. Kiedy energia ma się nijak do tej z przed miesiąca, a wakacyjny tryb utrzymuje się pomimo większej aktywności. Kiedy jest więcej uśmiechu i zaangażowania we wszystko, co się robi. Kiedy jest się w przepływie i robi się to, co przychodzi. Kiedy nie ma presji wewnętrznej i człowiek się nie zmusza. Kiedy zwyczajnie chce się wszystko to, czego nie chciało się już do tej pory. To zdecydowanie mój ulubiony czas w podróży.

I oczywiście, nie jest łatwo fundować sobie takie wakacje, jak to ja mam w zwyczaju. Nie zawsze mamy takie możliwości fizyczne i czasowe, aby wyjechać gdzieś na trzy miesiące. Często jednak, nasza bariera jest w głowie i wiem to ze swojego doświadczenia. Bo prawda jest taka, że aby zrobić sobie wakacje od życia, wcale nie zawsze trzeba zmieniać miejsca swojego pobytu.

Oczywiście, to pomaga, jednak wierzę, że przy odrobinie motywacji i uwagi, da się znaleźć na tak długie wakacje sposób, nawet w miejscu, w którym się żyje na co dzień. Trzeba jedynie poprzestawiać kila rzeczy w głowie.

Dlatego w tym roku, po moim powrocie próbuję robić sobie wakacje od życia również w Polsce, i to nie te, które trwają dwa tygodnie. Robię to chociażby w ten weekend, w który zupełnie odłączyłam się od świata, choć musiały minąć dwa miesiące, abym sobie przypomniała, że tutaj, podobnie jak na Sycylii, też wcale nic nie muszę. I że spędzenie czasu we własnym tempie bez konieczności dostosowywania się do tego, co na zewnątrz też jest jak najbardziej w porządku. Dlatego kasuję swoje plany, odwołuję spotkania, to, czego nie mogę skończyć, odkładam. Gapię się w niebo. Chodzę na spacery. Nie zajeżdżam się, że muszę i że potrzebuję. Oduczam się robić milion rzeczy na minutę i zmieniam priorytety. I widzę na własnej skórze, jak dobrze mi to robi. Robię dokładnie to, co do mnie przychodzi i to podejście się sprawdza doskonale. Bo w rezultacie nie tylko działam więcej, ale i efektywniej. I to jest mój najpiękniejszy sposób na wakacje i pamiątka, którą ze sobą przywiozłam. Jestem za to niezwykle wdzięczna tegorocznej Sycylii.

the story about // wakacje jest to więc tekst o wakacjach od życia i na życie. O zatrzymaniu się i odczuciu wszystkich tych niewygodnych uczuć. O nie doskonaleniu się. O nie ciągnięciu na złamanie karku do przodu i o daniu sobie czasu na czucie, bycie i życie. O nie czytaniu kolejnej książki i nie pisaniu kolejnego tekstu. O nie robieniu ciągle czegoś, tylko zwyczajnym gapieniu się przed siebie. Szczególnie, w czasach gdy jest tak wiele muszę i nicnierobienie staje się luksusem.

A ponieważ minął lipiec i jeszcze kawałek wakacji przed nami – bez względu na to, czy macie urlop i czy bierzecie wolne, zróbcie sobie wakacje od życia i pogapcie się przed siebie bezczynnie. Bez słuchawek, bez książki, bez ludzi. I bez ciągłego muszęTakiego czasu Wam życzę. Czasu, w którym to życie staje się priorytetem. 

Nie tylko na wakacjach, ale i na co dzień.

// the stories of moi

Scroll to Top