ja cię uzdrowię

the story about:

ja cię uzdrowię

Jako perfekcjonistka i nieustannie aspirująca do bycia lepszą, trenerka i człowiek, ciągle czegoś szukam. Jeżeli można zrobić coś lepiej, uważniej, inaczej, bardziej doskonale, szczególnie w relacjach z innymi ludźmi, to będę pierwsza żeby tam grzebać. I tak, jak w pracy trenerskiej, którą zajmuję się na co dzień, to ważna cecha i jestem za nią wdzięczna, tak w życiu osobistym bywa to moja zmora. Najczęściej bowiem niedoskonałości i powodów zaistniałych sytuacji szukam w sobie, wyłapując wady i zachowania niezbędne do natychmiastowego naprawiania. Inaczej przecież nie zaznam spokoju, którego tak aktywnie szukam.

I aby to zrobić, próbowałam w swoim życiu różnych metod. Od psychoterapii, przez pracę z energią, ustawienia czy uwalnianie traumy z ciała. W pewnym momencie nawet miałam swoją czarownicę – tak lubiłam ją nazywać, choć z czarami za wiele wspólnego nie miała. Mimo to, regularnie ją odwiedzałam. Podczas wielu z tych spotkań słyszałam: Bo jest energia, która Twoją energię uzdrowi, bo z poprzednich wcieleń masz długi karmiczne. Bo miałaś nienarodzonego brata i dlatego tyle dzisiaj szukasz. Bo nieżyjąca mama kuzyna Twojej prapraprababci po stronie taty tak zrobiła i teraz ty to musisz uleczyć. Bo tak się układają gwiazdy na niebie i w twoim kosmogramo-horoskopie.
Za każdym razem i za każdym wypowiedzianym tego typu zdaniem słyszałam również – ale nie martw się, JA CI POMOGĘ, ja cię uzdrowię. A po cichu, już w bezgłosie – beze mnie nie dasz rady, a najczęściej jeszcze – zapłać mi pieniądze.

Kiedyś pewnie byłoby mi głupio się do tego wszystkiego przyznać i upatrywałabym winy przede wszystkim w sobie. Że zaufałam, że uwierzyłam, że nie miałam na tyle siły sama ze sobą. Że w ogóle zaczęłam szukać i po co mi to całe szukanie. Dzisiaj wiem, że taka jest moja historia i doświadczenia, które w połączeniu z pewnymi cechami osobowości dają mieszankę, która każe mi szukać. Tak już mam, muszę z tym żyć i negocjować ze sobą na co dzień. A dzisiaj piszę o tym tutaj z własnej potrzeby poukładania sobie pewnych rzeczy w głowie, ale i ku przestrodze, patrząc na to, co się dzieje dookoła. 

Zainspirowała mnie do tego niedawna wymiana zdań z pewną osobą, w trakcie, której usłyszałam: masz jeszcze wiele nieuzdrowionych ran w sobie, życzę Ci głębokiej refleksji. Jednak zanim złożyła mi te życzenia wywołane postawioną przeze mnie granicą, powiedziała oczywiście: bije od ciebie energia, która potrzebuje uzdrowienia, przyjdź do mnie, ja ci pomogę.

I przyznaję, akurat tego dnia nie biła ode mnie najlepsza energia. Również moja odporność psychiczna miała kilka dziur spowodowanych kiepsko przespaną nocą i paroma innymi sprawami. Na dodatek sama wywołałam tę osobę i sama poniekąd tę sytuację sprowokowałam, ponieważ nie spodobało mi się podobieństwo naszych grafik. Nie zmienia to jednak faktu, że w odpowiedzi usłyszałam na swój temat diagnozę od osoby, która widziała mnie na oczy raz w życiu i rozmawiała ze mną 15 min w porywach. Ale przecież ona czuje energię i z tą energią pracuje na co dzień, więc nie musi o mnie zbyt dużo wiedzieć, ani mnie widzieć, aby powiedzieć z czym mam problem i co jeszcze potrzebuję uzdrowić. I tego dnia, kiedy moja odporność była słaba, udało jej się do mnie dostać. Udało jej się wywołać rwący potok myśli w głowie – co jest ze mną nie tak, że jakiś zupełnie obcy mi człowiek, pisze mi o mojej energii? Co jeszcze powinnam ze sobą zrobić? Tego dnia, wymieniając te wiadomości byłam o krok od napisania – tak proszę pomóż. I na całe moje szczęście zamiast tego, zadzwoniłam do bliskiej mi osoby, która zna mnie na co dzień i która szybko wyperswadowała mi głupie pomysły z głowy, przypominając mi kim jestem i jaką do tej pory przeszłam drogę.

A droga była trudna. Wyboista, kręta z wieloma uzdrowicielami po drodze, z których każdy miał swój pomysł na to, jak mi pomóc. I kiedyś bym poszła. Kiedyś bym uwierzyła. Kiedyś dalej szukałabym na zewnątrz, licząc na to, że ktoś, kto nie ma o mnie zielonego pojęcia będzie w stanie mi pomóc i mi powie, co jest ze mną nie tak i jakie rany jeszcze muszę uzdrowić. Dzisiaj na szczęście jedno zdanie – STÓJ PRZY SOBIE, wystarczyło, abym wróciła na ziemię i przypomniała sobie to, co jest najważniejsze i czego z trudem nauczyłam się na tej drodze – ZAUFANIA DO SIEBIE.

Bardzo łatwo w chwilach słabości i niskiej odporności psychicznej szuka się pomocy nie tam, gdzie trzeba. Bardzo łatwo jest uwierzyć, że potrzebujesz uzdrowienia. I właśnie na tych chwilach pogubienia najczęściej żerują uzdrowiciele, dając chwilowe poczucie ulgi, lecz długofalowo powodując jeszcze więcej kłopotów.

Ostatnio zadzwonił do mnie domofon, a w słuchawce usłyszałam pytanie – czy wierzy pani w karę boską? I tak, jak tu nie miałam problemu, aby powiedzieć dziękuję, tak kilka dni później, kiedy wydarzyły się niespodziewane i nie najlepsze dla mnie rzeczy, wróciłam do tej sytuacji myślami. Ewidentnie zostało mi zasiane ziarnko w głowie, choć na poziomie świadomości, wiem jak to działa oraz jaki jest to bullshit. Dało mi to znowu do myślenia, jak niezwykle ważne jest to kogo wpuszczamy do naszej głowy. A już szczególnie w chwilach słabości, które ma każdy z nas. Co jednak gorsze, takim panem z domofonu, może dziś być przypadkowy post w internecie, o którego jest znacznie łatwiej przecież.

Ja dzisiaj, z perspektywy czasu mogę spokojnie powiedzieć, że mało kto mi tak namieszał w głowie, jak te wszystkie wątpliwe metody, pozbawiające mnie poczucia wpływu na moje życie. Dopiero kiedy wróciłam na prawdziwą terapię z krwi i kości, odzyskałam swoje poczucie sprawczości i zrozumiałam, że to ja wiem i to ja mogę. Nikt mi nie powie, nikt za mnie nie zrobi. I to nie chodzi o uroki, energie, poprzednie wcielenia, wszechświat czy karmiczne długi. Tu chodzi o mnie i o moje zaufanie do siebie. Nikt oprócz psychoterapeutów mnie tego nie uczył. Ba, wręcz mnie tego zaufania pozbawiał, bo przecież istnieje inna siła sprawcza kierująca moim życiem.

I nie zrozumcie mnie źle, ja w dalszym ciągu uważam, że to w co wierzysz ci pomaga. I do pewnego momentu mi to również pomagało. Jednak z perspektywy czasu i wielu tego typu doświadczeń widzę, że ta pomoc była doraźna i nie wyposażała mnie w narzędzia, które na dłuższą metę pozwoliłyby mi być ze sobą i przy sobie. To dzięki psychoterapii nauczyłam się uważności wobec siebie. To dzięki psychoterapii nauczyłam się nazywać moje uczucia. To dzięki psychoterapii nauczyłam się mówić o moich potrzebach. To psychoterapia pomogła mi zwrócić się do siebie dając poczucie, że ja wiem i ja mogę. I to za jej pomocą nauczyłam się szukać odpowiedzi w sobie, a nie na zewnątrz i w tym, co mi ktoś powie.

Szukając na zewnątrz często odwracałam się od siebie i od tego, co było we mnie i dla mnie trudne. Łatwiej jest w końcu powiedzieć, że coś innego lub ktoś inny, ma wpływ na moje życie. A już szczególnie, gdy jest to prapraprababcia mojego dziadka i ja biedna nic nie mogę z tym zrobić, a jedynie chodzić, odczarowywać oraz liczyć na to, że się uda. To jest o odpowiedzialności przecież. Albo nawet o jej braku, bo lepiej jak tę odpowiedzialność (nawet lub szczególnie) za nasze życie, ma ktoś inny a nie my sami. Pytanie jednak, które pojawia mi się w głowie to, czy uzdrowiciele biorą tę odpowiedzialność na siebie? Wtedy wydawało mi się, że tak, bo przecież ciągle mogłam być z w kontakcie, i dostawałam więcej nawet niż o to sama prosiłam. Co jednak z tego, skoro wydawało mi się, że muszę to robić w każdej trudnej dla mnie sytuacji? To nie jest odpowiedzialność, a żerowanie na czyjejś wrażliwości i chwilowej słabości.

Odpowiedzialnością są kwalifikacje zawodowe. Odpowiedzialnością są superwizje i ciągłe dokształcanie. Odpowiedzialnością jest proces, który nie wypuszcza cię w świat, mówiąc że to twój nienarodzony brat, a teraz idź i sobie radź. Odpowiedzialnością jest pomoc tylko i wyłącznie wtedy, kiedy ktoś Cię o nią prosi. Wreszcie odpowiedzialnością jest branie na siebie rozgrzebywania drugiego człowieka i wyposażanie go w narzędzia, które pomogą mu się złożyć. I składać później samodzielnie, za każdym, albo prawie każdym razem.

Odpowiedzialnością na pewno nie jest jednak rozdrapywanie, grzebanie i wynajdowanie coraz to kolejnych ran do uzdrowienia, w których „ja ci pomogę”. I najgorsze, jest to, że to nie jest tylko moja historia. Opowiedzieć takich mogłabym na pęczki. O tych, co przychodzą i mówią: czuję od ciebie energię dziadka, może chcesz coś z tym zrobić? Albo: czy na pewno w domu jest wszystko w porządku? Bo coś niedobrego wyczuwam w powietrzu. Węszą, szukają swoich pacjentów (ofiar?) bazując na strachu, lęku i poczuciu, że coś jest z tobą nie w porządku. Dlatego tak ważne jest zaufanie do siebie. Zaufanie w to, co wiemy i czujemy, aby nie ulegać temu, co ktoś nam próbuje wmówić. A już szczególnie o naszej energii i o ranach do uzdrowienia. Ale też tych jedynych i słusznych metodach na życie. 

Masz jeszcze wiele nieuzdrowionych ran w sobie – usłyszałam w tej rozmowie. A KTO ICH NIE MA? Choć pytanie, które dziś mi bardziej wybrzmiewa to – I CO Z TEGO? Czy jestem w stanie wszystkie moje rany uzdrowić? To w ogóle da się tak zrobić?

Rozpoznaję te schematy, też tak miałam, pomogę ci to rozpracować. To takie znajome mi slogany, które już w swoim życiu słyszałam i wiele razy się na nie nabierałam.

A co gorsza, co rusz czytam je na Instagramie i za każdym razem łapię się za głowę patrząc na ten rynek uzdrawiaczy oferujących swoje usługi wszem i wobec. I to w dużej mierze opartych na schemacie: ja to przeszłam/przeszedłem, zrobiłam/zrobiłem, zrozumiałam/zrozumiałem, teraz ciebie uzdrowię. I to jeszcze, kiedy nikt się o to nie pyta, ani nie prosi. Ale ja wyczuwam w powietrzu energię, więc wiem, że właśnie to potrzebujesz zrobić. 

Prawdą jest, że gdy przejdziesz swoją drogę i się dowiesz i nauczysz, istnieje ogromna pokusa, aby chodzić i rozpowiadać swoje prawdy innym ludziom. Może dlatego jest teraz tylu uzdrowicieli w Internecie, którzy wierzą, że to, co im pomogło, pomoże też Tobie. 

Ale jest to bardzo zuchwałe podejście, myśleć że się wie czego potrzebuje drugi człowiek i wpierdalać się bez zaproszenia stawiając swoje diagnozy na podstawie własnych doświadczeń. Zuchwałe, ale i niebezpieczne miejsce dla każdej ze stron, bo z pracą z innymi ludźmi wiąże się OGROMNA ODPOWIEDZIALNOŚĆ, a mając nawet najlepsze intencje, to bez odpowiednich narzędzi można drugiemu człowiekowi po prostu zrobić krzywdę. Nie wystarczy tu intuicja poparta doświadczeniem, z jakiegoś powodu nie ma takiego przedmiotu na studiach. A już szczególnie, gdy zabieramy się za uzdrawianie czyichś ran. 

I choć piszę tu o ekstremach, to ja te słowa dzisiaj kieruję również do siebie, bo ja też miałam chwilę, w której chciałam głosić prawdy objawione i roztłumaczać ludziom życie. Chciałam zmieniać, tłumaczyć, pokazywać, brać za rękę za sobą i opowiadać. Chciałam pobudzać do działania, budzić uśpione instynkty.

Bo ja już tam byłam i widziałam. Bo przeszłam, zaglądałam i ja już wiem przecież. Bo ja się odważyłam, nauczyłam i teraz ci pokażę jak to zrobić. Dzisiaj posypuję głowę popiołem i przepraszam wszystkie te osoby, które kiedykolwiek chciałam naprawiać.

Na moje szczęście, przyszedł moment otrzeźwienia, i ja już nie chcę nikogo uzdrawiać. Ani w pracy, ani w życiu. Nie chcę nikogo za sobą ciągnąć na siłę, ani przekonywać, że można inaczej, w moim odczuciu lepiej albo łatwiej. To moje subiektywne założenia i prawda jest taka, że ja zupełnie nie wiem jak ktoś ma żyć ani co jest dla niej, lub dla niego dobre. A tym bardziej, ile jeszcze ran powinien uzdrowić. Bezczelnością i śmiałością jest myśleć, że wiem. Nie mam prawa nikogo oceniać ani nikomu mówić, o czym jest jego życie. Szczególnie, że to, co działa u mnie, wcale niekoniecznie musi działać u kogoś. A co za tym wszystkim idzie – ja też nie chcę już brać tej odpowiedzialności za innych oraz za ich wybory – w zupełności wystarczy mi dźwiganie samej siebie na co dzień i uczenie się własnego życia. Niech każdy robi tę robotę za siebie. Albo i nie, jeżeli tak postanowi.

Jest taki schemat, o którym dużo się mówi w psychologii – ratowania innych ludzi, i są tacy, którzy się idealnie, lub częściowo, w niego wpisują. Ja również. Wynika to poniekąd z mojej historii i odległych doświadczeń, że czuję się wartościowa przede wszystkim wtedy, kiedy jestem potrzebna. I z tego powodu zawsze brałam się za naprawianie ludzi, szukałam związków, w których dzięki mnie on się zmieni, albo ja go wyleczę, a także za wszelką cenę chciałam w relacjach dawać więcej niż mogłam nie zważając na siebie. Nie będę głębiej wchodzić w ten temat, znacznie lepiej robią to ci, którzy się na tym znają – bardzo serdecznie polecam chociażby odcinek Kamy Wojtkiewicz, Sznurowadła myśli – Naddawanie w relacjach i syndrom ratownika, oraz jej rozmowę z Martą Niedźwiecką – o relacjach i seksie w duchu slow. Sama Niedźwiedzka też ma kilka rozmów o pomaganiu u siebie. Ja natomiast wspominam o tym w tym tekście ponieważ uzdrawianie, pomaganie, ratowanie – to wszystko wydaje mi się być ze sobą powiązane. Napisałam, że szukając uzdrowienia i przyczyn na zewnątrz, odwracałam się od tego, co jest we mnie. Dokładnie ta sama zasada być może działa również wtedy, gdy uzdrawiamy innych ludzi? Tutaj też zdarza się że odwracamy oczy od siebie i porzucamy odpowiedzialność za siebie na rzecz odpowiedzialności za inne osoby. Na dłuższą metę niestety, działa to na naszą niekorzyść.

I choć w teorii wiedziałam o tym już dawno, nawet napisałam o tym tekst, to dopiero niedawno byłam gotowa, aby to poczuć. A dzięki temu zrzucić z siebie ciężar tej odpowiedzialności. I prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się jak lekko się od razu zrobi. Nie jest to na pewno na zawsze, powiedziałabym nawet, że pewnie do kolejnego potknięcia. Ale zawsze to kolejny krok do siebie, z którego bardzo się cieszę. 

Ta historia jest też dla mnie o tym, że każdy z nas ma swój czas i moment, na który jest gotowy. I ten moment trzeba szanować, a także podchodzić do niego z należytą starannością, aby tej granicy nie przekroczyć i nie zrobić krzywdy. Dlatego tym bardziej niebezpieczne są te wszystkie uzdrawiające metody.

A odnosząc to jeszcze do siebie i mojej trenerskiej pracy, myślę, że dlatego jest mi tak blisko do facylitacji, którą stosuję na co dzień w praktyce zawodowej oraz na wszelakich prowadzonych przeze mnie warsztatach. Mówi ona o tym, że to grupa, (a w tym przypadku człowiek), jest ekspertem (do swojego własnego życia). I ja bardzo w to wierzę, bo to Ty wiesz najlepiej co u Ciebie działa, co pasuje, a co nie. Ja jedynie mogę dać narzędzia, za pomocą których Ty samodzielnie ułożysz to, co w Tobie jest. Mogę towarzyszyć, ale bez mówienia, co i jak się powinno, a już na pewno nie dlaczego tak jest. Najchętniej jednak, pokażę Ci najróżniejsze metody oraz sposoby, abyś to Ty mogła i mógł wybrać, to co Ci najbardziej służy. Stąd też tak lubię pracować z różnorodną grupą, gdzie ta wymiana doświadczeń zachodzi sama i uczymy się wszyscy od siebie.  

Zdecydowanie też bardziej wolę pytać Ciebie, jak Ty żyjesz, poznawać Twoją historię oraz sposoby myślenia, i sprawdzać czy to sprawdziłoby się w moim świecie i w mojej praktyce, a o swoim życiu czy metodach, OPOWIADAĆ własną HISTORIĘ, aby każdy, kto będzie chciał, będzie też mógł wziąć z niej coś dla siebie. Z własnego wyboru i na własną odpowiedzialność.

I robiąc to, co robię na co dzień, zarówno w życiu, jak i pracy, takiego podejścia się trzymam, a uzdrawianie zostawiam tym, którzy się na tym znają, co polecam każdemu, po obu stronach barykady – zarówno tym, co oferują, oraz tym, co szukają. A do tej polecajki dodałabym pytanie, które mi ostatnio ktoś mądry zadał – po co tak naprawdę chcesz pomagać ludziom lub jakiej konkretnej odpowiedzi szukasz?

I prawda jest taka, że bardzo cieszę się z tej sytuacji i tej całej konwersacji, którą miałam przyjemność odbyć, bo dzięki niej, udało mi się nazwać bardzo ważną dla mnie rzecz, która od jakiegoś czasu we mnie drgała i próbowała się wydostać, a ja, choć wiedziałam czym to jest, to zupełnie nie potrafiłam tego nazwać. Dzięki temu, że zobaczyłam na własne oczy i bardzo dosłownie, to, czego nie chcę, to już doskonale wiem co to jest i o co mi chodzi. I jak widać nie potrzebowałam rozpracowywać ani uleczać mojej energii, wystarczyło zaufanie do siebie i pusta kartka papieru. A w kryzysowym momencie bliska mi osoba. I może jeszcze akceptacja i przyzwolenie na bycie zwykłym człowiekiem, który ma całe mnóstwo ran do uzdrowienia. Mam i dalej będę je mieć, bo praca ze sobą nigdy się nie kończy i zawsze będzie coś. Tak samo jak ze złą energią. W zależności od dnia ją miewam i miewać będę, co wcale nie oznacza, że potrzebuję magicznego uleczenia. Wszystko jest ze mną jak najbardziej okej. A jeżeli będę potrzebować wsparcia czy pomocy, zdecyduję o tym sama i odezwę się do specjalisty lub do bliskiej mi osoby, co każdemu bardzo serdecznie polecam, bo mając chwile zagubienia, łatwo jest dać się omotać i uwierzyć, nie tej osobie co trzeba, w jej projekcje o Tobie.

Wszystkim tym natomiast, którzy dzisiaj czują się nie tak, szczególnie w internetowej rzeczywistości, która ciągle mówi o tym, że można bardziej, lepiej, więcej, chciałam tylko powiedzieć, że wszystko jest z Wami w porządku, nawet jeżeli macie rany do uzdrawiania i nie najlepszą energię wczoraj albo dziś. Te kwiaty są dla Was. Co z nimi zrobicie to już Wasza sprawa i Wasza odpowiedzialność. Ale zróbcie to z miejsca zaufania do siebie, bo to tylko Wy wiecie, co jest dobre dla Was.

// the stories of moi

Scroll to Top